in English
Człowieczeństw0
Krótkie opowiadanie
Maciej Komosiński
2019

Arturo podniósł z wysiłkiem głowę. Widział krajobraz obrócony o 90 stopni, lewa połowa czarna, prawa rudawa, dziwny widok. Drobny piasek niesiony wiatrem wpadał mu do oczu. Czuł ból w prawej nodze, wiedział już, że nie będzie mógł chodzić. Lewa noga dała się zginać, ale prawdopodobnie nie utrzymałaby ciężaru jego ciała. Radio milczało, próbował coś wysyłać, ale odpowiadała mu cisza. Diagnostyka informowała o awarii modułu radiowego.

Nie był pewien czy rozumie, jak to się mogło stać. Pamiętał huragan... i niespodziewane popchnięcie, jakby silny podmuch, ale z odwrotnego kierunku. Nagłe, zaskakujące uderzenie wiatru, a może to było coś innego? Stali wtedy z Elirą na granicy wysokiego wyłomu skalnego zbierając próbki terenu. Zresztą Elira nie chciała wtedy iść na tę krawędź, proponowała, żeby przeczekać albo odłożyć na później, ale Arturo wolał już zakończyć prace w tym miejscu. Skład wydawał się tam nietypowy, intrygujący, zaszli bardzo daleko i nie chciał później w ten rejon wracać. Pamiętał, że spadając widział, jak pod nim Elira wykonuje dziwną ewolucję, niczym ziemski kot, starając się upaść na swoje kończyny, zamortyzować uderzenie i tym samym zminimalizować ryzyko uszkodzenia jej układów sterujących. Gdzie teraz jest Elira? Arturo spróbował odwrócić się i rozejrzeć, i w końcu zmusił swoje ciało do przewrócenia się na drugi bok.

To, co zobaczył, było przygnębiające. Elira, jego niezastąpiona pomoc, wnioskujące źródło informacji i wszelkiej wiedzy, leżała z rozciągniętymi nienaturalnie kończynami obok szpiczastego występu skalnego. Arturo wiedział, że jego robotyczna towarzyszka musiała znacznie ucierpieć przy tym upadku. Gdyby tak nie było, Elira już dawno byłaby przy nim, sprawdziła jego przytomność i stan zdrowia, oraz zaraportowała wyniki swojej oceny do ich bazy. Tymczasem Elira leżała w idealnym bezruchu, a to znaczyło albo uszkodzenie układów sterujących, albo źródła energii, albo połączenia między tymi dwoma... albo jakąś przeszkodę uniemożliwiającą przepływ sygnału lub zasilania do efektorów.

Arturo przywołał w myślach schemat budowy Eliry, uniósł się z trudem i powoli, żmudnie, zaczął pełznąć do niej. Każdy ruch powodował przeszywający ból prawej nogi; lewej prawie nie czuł. Gdy znalazł się już blisko, mógł ocenić skalę zniszczeń. Ciało Eliry nie ucierpiało – była specjalnie zaprojektowana z myślą o takich misjach i mogła znieść dużo większe przeciążenia oraz silniejsze uderzenia. Podobnie jej wszelkie układy sterujące, jako kluczowe dla poprawnego działania, były specjalnie skonstruowane i chronione. Co więc poszło nie tak? Elira miała trójwarstwowy rozproszony układ sterujący, który powinien był przetrwać tego typu wypadki – przynajmniej w części. Najwyraźniej przewidywania konstruktorów, symulacje i testy nie wystarczyły... Arturo już widział, co się stało. Silne uderzenie w iglicę skalną spowodowało pęknięcie obudowy, a za nią prawdopodobnie wewnętrznej osłony i zaburzenie równowagi w płynie odpowiedzialnym za wyższe funkcje sterujące. Teoretycznie taka konstrukcja miała zapewnić wysoką odporność na uszkodzenia – inżynierowie byli dumni z rezygnacji z tradycyjnych, scentralizowanych układów na rzecz specjalnego, samoorganizującego się płynu przetwarzającego informacje, ale silny wstrząs i pęknięcie obudowy musiały doprowadzić do jakiejś anomalii w zachowaniu tej warstwy sterowania. Może jakaś wewnętrzna szczelina i wyciek? Ale po to właśnie zastosowano specjalną, płynną substancję, żeby takie sytuacje nie były zagrożeniem. System miał być bezpieczny i odporny, ale to rozwiązanie miało swoją cenę – bez odpowiednio wyposażonego laboratorium, w przypadku usterek nie dało się takiego systemu naprawić.

Nie czas na szczegółowe analizy, Arturo i tak nie miał środków, by sprawdzić na miejscu wewnętrzny stan i organizację jednostek płynu informacyjnego Eliry. Baza mogła wiedzieć o ich wypadku, bo spadając wysłali sygnały o swojej awaryjnej sytuacji, choć nie dostali potwierdzenia – może z powodu huraganu transmisja w jedną czy w drugą stronę była zakłócona. Arturo podsumował w myślach ich kondycję. Elira niesprawna. Nie tylko się nie ruszy, ale też nie da się z nią komunikować. On sam, Arturo, nie wstanie. Do bazy prawie czternaście kilometrów w trudnym, piaszczystym terenie. Nie ma szans, żeby tam dotrzeć. Nie mogą wysłać wołania o pomoc. Czyli to koniec. Poczuł strach, niemiłe uczucie, nie panikę, ale obawę, a potem coraz większy strach przed unicestwieniem, lęk przed kresem życia. No chyba, że baza dostała sygnał i coś zrobi... W bazie był tylko zarządzający, Junas, reszta odleciała już na statek – musieli wkrótce opuszczać orbitę. Czy Junas zdecyduje się na akcję ratowniczą, tym samym znacznie zwiększając ryzyko całej misji? Czy wykorzysta procedury, czy spyta Radę co robić? Nie warto było dywagować – roztrząsanie tego, co zrobi baza, na nic nie wpływało.

Zamiast tego Arturo zaczął analizować możliwe scenariusze z jego udziałem – scenariusze, na które miał wpływ. Czy jest szansa, że Elira sama dojdzie do siebie? Prawie żadna. Czy w okolicy są jakiekolwiek obiekty lub substancje, za pomocą których Arturo mógłby pomóc sobie lub jej? Arturo rozejrzał się po otoczeniu, ale nic takiego nie rozpoznał. Ile czasu zajmie mu dojście do bazy? Najprawdopodobniej kilkaset godzin, ale jeśli znów nadejdzie huragan, może i kilka razy więcej. O ile baza nie zmieni wcześniejszych planów, odleci zanim Arturo do niej dotrze.

Zaczął eksplorować coraz mniej prawdopodobne scenariusze. Czuł, jak z każdą minutą ogarnia go zmęczenie i wiedział, że nie starczy mu sił na więcej niż kilkanaście godzin. Starał się coś wymyślić, ale sytuacja była bez wyjścia. Czy teraz przydałaby mu się do pomocy jakaś sztuczna inteligencja, jakaś maszyna obliczeniowa, która zastąpiłaby Elirę? Już na początku rozwoju informatyki ludzie byli świadomi tego, że takie maszyny – roboty, komputery, programy, algorytmy – tylko odtwarzają to, co im ich twórcy zaprogramowali. Tymczasem w tej sytuacji trzeba było myśleć kreatywnie i nie ograniczać się do utartych schematów. Arturo był znany z wielu oryginalnych rozwiązań, a jego intuicja już nie raz wyprowadziła załogę z niezłych tarapatów. Rozważał dalej kolejne pomysły, jeden za drugim, coraz mniej prawdopodobne, coraz bardziej śmiałe, coraz bardziej ryzykowne i niemożliwe. W tej sytuacji nie miał nic innego do robienia, tylko myśleć i myśleć. Po paru godzinach zaświtała mu myśl, której uczepił się i rozdmuchiwał ją jak słabiutką iskierkę nadziei... im bardziej rozdmuchiwał i uzupełniał ten scenariusz działania, tym bardziej on zyskiwał na swojej jakości, zdominował inne myśli i teraz Arturo poświęcał całą uwagę na upewnianie się, czy szczegóły tego planu mają sens.

Elira nosiła zestaw narzędzi do eksploracji terenu i gromadzenia próbek. Oprócz urządzeń cięższego kalibru było tam kilka podstawowych narzędzi ogólnego zastosowania. Prawdopodobnie można je wykorzystać w roli podstawowego „zestawu naprawczego”... Taki zestaw może wystarczyć do tego, żeby otworzyć Elirę i zobaczyć, co z nią można jeszcze zrobić. Być może zdobyć od niej energię. Albo wykluczyć pewne rodzaje awarii. Albo nawet naprawić niektóre z nich. Ale najpierw zobaczmy, czy uda się dostać do tych narzędzi...

Pojemnika nie było widać. Arturo spędził kolejne pół godziny pełzając i systematycznie przeglądając otoczenie. Wreszcie go zobaczył: zaoblony kształt z zaczepami i uchwytami, leżał kilkanaście metrów niżej zaklinowany w prześwicie między skałami. Elira musiała go pociągnąć za sobą kiedy spadali, widocznie oceniła, że lepiej go nie puszczać. Ale jednak albo puściła go przed upadkiem, albo w momencie upadku nie zdołała utrzymać. A może chciała, żeby pojemnik ześlizgnął się po zboczu i zatrzymał między skałami? Może odrzucenie pojemnika zmniejszało ryzyko uszkodzenia jej ciała podczas uderzenia? Dla Arturo Elira była ideałem rozsądku, rozwagi, logiki i planowania. Robił wszystko, żeby ją naśladować w tych umiejętnościach, ale wiedział, że nie dorówna tej maszynie – nie to ciało, nie ta percepcja, nie te zdolności kognitywne. Mózgi o jej architekturze były na tyle elastyczne, że bez problemów porozumiewały się z ziemskimi zwierzętami, rozumiały dźwięki i mowę ciała, przewidywały zachowania. W każdym razie Elira, jak zawsze, musiała zrobić to, co było najlepsze w obecnych okolicznościach. Tylko dlaczego nie przekazała mu radiowo więcej informacji, jakichś pomocnych wskazówek czy sugestii w krytycznym momencie? Przecież do momentu uderzenia ich moduły radiowe były sprawne. Arturo bardzo na niej polegał, na wszystkowiedzącym, perfekcyjnym robocie, i teraz boleśnie odczuwał brak jej wsparcia. Poczuł, jak bardzo się od niego uzależnił.

Kolejne kilka godzin zajęła Arturo wyprawa: najpierw spełzał do prześwitu skalnego, a potem, trzy razy wolniej, wracał ciągnąc za sobą z mozołem pojemnik z wybranymi, niezbędnymi narzędziami. Żeby oszczędzić na czasie i wysiłku, mniej istotną, ciążącą mu zawartość zostawił na dole. A potem zabrał się do pracy. Autoryzował dostęp i rozbroił zewnętrzne osłony Eliry. Uruchomił diagnostykę i sprawdził, że komunikacja z aktuatorami działa. Wszystkimi aktuatorami. To akurat nie była dobra wiadomość, bo oznaczała, że awaria występuje wewnątrz systemu sterującego. Co prawda Arturo udało się poruszyć kończynami Eliry za pomocą jej przekaźników, ale czuł, że to go szybko wyczerpuje, a przecież stracił już sporo energii na wyprawę po pojemnik z narzędziami. Musiał podpiąć się wyżej...

Kilkanaście minut pracy i kolejny okruch nowej informacji, kolejny mały sukces. To, że źródło energii Eliry działało i miało się dobrze, nie było zaskoczeniem – w końcu to był najlepiej zabezpieczony element konstrukcji. Jednak nowym osiągnięciem Arturo było to, że udało mu się w końcu posterować efektorami Eliry używając jej własnej energii. Wszystko to było jak operacja na skomplikowanym organizmie za pomocą młotka i śrubokrętu... ale Arturo wiedział, co robi. Miał schemat Eliry. Miał duże doświadczenie w elektronice, cybernetyce i robotyce. I do tego bardzo sprawne dłonie.

Nowe informacje o stanie Eliry otworzyły nowe scenariusze przyszłości i zmieniły ich atrakcyjność, ale Arturo nie chciał teraz spędzać czasu na ich powtórne rozważanie i porównywanie. Intuicja mówiła mu, że to, co robił teraz było korzystniejsze, niż poświęcanie czasu na przemyślenia. Pomimo znajomości schematu Eliry, ciągle nie potrafił dobrze przewidzieć jej ruchu. Nieporadnie ruszał jej kończynami, ale nie rozumiał ich interakcji i dynamiki jej ciała. Może gdyby poświęcił więcej czasu... w końcu by to opanował, ale obecnie czuł się jak człowiek kierujący rowerem z jednym kołem i odwróconą kierownicą. Zamiast uczyć się sterowania całą Elirą za pomocą niskopoziomowych sekwencji sygnałów, doszedł do wniosku, że korzystniej będzie wypróbować inny pomysł.

Zabrał się za rozbrajanie kolejnej warstwy sterującej. To było wyzwanie, bo w znacznej części była otoczona płynem informacyjnym najwyższej warstwy. Co prawda ta najwyższa warstwa najwyraźniej nie działała, ale wolał jej nie naruszać. Może ktoś to kiedyś naprawi mając odpowiednią infrastrukturę? Może jakimś cudem Arturo ją jeszcze jakoś wykorzysta, może awaria nie jest poważna i płyn sam osiągnie po jakimś czasie stan równowagi i organizacji? Musiał pracować precyzyjnie, a czas mijał. Czuł rosnące powoli zmęczenie. Jego zwinne palce zanurzone w ciele Eliry sprawnie manipulowały interfejsami i układami. Wreszcie znalazł to, czego szukał, i co było od razu widoczne na schemacie: wyraźną separację drugiego i trzeciego poziomu sterowania. Miejsce, gdzie płyn informacyjny nadawał sygnały do drugiej warstwy. Gdzie świadomość stykała się z pniem informacyjnym. Taki mały móżdżek tłumaczący polecenia wysokopoziomowe na pośrednie sterowanie efektorami. Tu Arturo chciał się podłączyć, a przynajmniej spróbować, co z tego wyjdzie.

Pierwsze próby nie były udane, ale tego się spodziewał. Musiał poznać, jak to, co mówiła specyfikacja Eliry, przekładało się na faktyczne ruchy. Nie wystarczyło znaleźć mikroprzełączników i neuroprzekaźników membranowych, odsłonić magistral komunikacyjnych i znać protokołów transmisji, by skutecznie sterować całym ciałem. Ale z każdą chwilą Arturo nabierał wprawy. Najpierw podwinął kończyny Eliry, potem nią wstał. Uczył się precyzji, coraz delikatniejszych, drobniejszych przemieszczeń. Już nie martwił się skomplikowanymi interakcjami – druga warstwa systemu sterującego tym się zajmowała. Musiał uważać, by wykonywać Elirą niewielkie ruchy, bo ciągle miał ręce i narzędzia wewnątrz niej, a generowane impulsy trafiały bezpośrednio do jej systemu za pomocą tymczasowych, niestabilnych połączeń. Jednak plan, który realizował, wydawał się coraz bardziej atrakcyjny... był na drodze do ocalenia obojga.

Aby przetrwać wyprawę do bazy, połączenia nie mogły być niestabilne. Arturo rozbroił mniej istotne kawałki sterowania Eliry i z nich zbudował trwalsze, elastyczne połączenie. Żałował, że musi korzystać z materialnych łączy, ale po pierwsze jego własny moduł radiowy był niesprawny, a po drugie wytyczne bezpieczeństwa nie pozwalały na konstruowanie robotów sterowanych radiowo na niskim poziomie. Radiowo byłoby o wiele prościej, ale żeby móc sterować Elirą radiowo na niskim poziomie musiałaby działać ostatnia warstwa jej kontrolera – a wtedy mógłby jej zwyczajnie kazać wykonać jakieś ruchy i złożone zadania, bez uciekania się do sztuczek z radiowym sterowaniem niższymi poziomami. Tymczasem Arturo z każdą chwilą lepiej opanowywał kierowanie jej ciałem. Zazdrościł tej konstrukcji, jej siły a zarazem precyzji, jej sześciu odnóży, stabilności... przy niej jego własne ciało było słabe, ograniczone, zawodne... a teraz na dodatek obolałe i upośledzone.

Kolejna część planu. Bierze Elirą pojemnik z narzędziami. Bierze Elirą siebie, łapie się jej dwoma kończynami, owija nimi swoje ciało i podnosi do góry, trzecią w części przytrzymuje pojemnik, w części siebie, a w części ta kończyna przyda się w trudnym terenie do podpierania. I wyrusza. Elira ma ogromny zapas energii. Arturo uważnie wysyła sygnały sterujące i czuje coś na kształt dumy, że poradził sobie, że plan działa, a jego inwencja i zaradność mogą ich jeszcze jeden raz ocalić. Kołysany miarowymi krokami powolutku zbliża się do celu... Ogarnia go przyjemne uczucie lekkiej euforii, a jednocześnie odprężenia – satysfakcja z dobrze wypełnionego zadania, które wydawało się na początku niemożliwe do rozwiązania.

Gwiazda znika za horyzontem, księżyce zachodzą. Robi się ciemno i Arturo traci widok otoczenia. Sensory kończyn Eliry działają w ciemności, ale ryzykownie polegać tylko na nich, bo dostarczają ubogiej i opóźnionej informacji. Arturo rozważa podłączenie się do rozszerzonych linii sensorycznych Eliry; mógł to zrobić wcześniej, ale nie przewidział, że to będzie potrzebne. Elira by to przewidziała, Elira by wszystko przewidziała. Więc albo przerywamy podróż i znów grzebiemy w Elirze, albo idziemy dużo, dużo wolniej.

Wygrywa drugi scenariusz. Mniejsze ryzyko. Idziemy kilka razy wolniej polegając tylko na sygnałach z sensorów kończyn. I tak zdążymy dojść do bazy zanim wyczerpią się siły Arturo i zanim baza odleci, a nie musimy zmieniać tego, co już działa. I dobrze działa; nieoptymalnie, ale stabilnie. Wystarczająco.

Krok. Krok. Krok. Grząskie wydmy. Uskoki. Piasek. Arturo jest w tych warunkach praktycznie ślepy, nie widzi też Elirą. Polega tylko na autonomicznym zachowaniu kończyn Eliry i pośrednich informacjach o ich położeniu, gdy dotkną terenu. A teren jest nierówny i zmienny, zwodniczy, raz skała, raz piasek na skale, raz głęboki piach. Elira wszystko widzi i czuje, czuje fakturę piasku, czuje ostre ziarenka i gładkość skał, czuje ucisk ciała Arturo chwiejącego się w jej objęciach w rytm jej kroków, czuje jego słabość i cierpienie w dotyku ich ciał, choć nie może odpowiedzieć delikatnością i sprężystością, słyszy chrzęst jej zapadających się, ciężkich i grubych odnóży, słyszy wiatr i szelest przesypywanych drobinek, czuje w dźwięku wiatru kształt załomów skalnych, widzi czarną otchłań wokół i połyskujące w niej kropeczki, czuje tak dużo, że wtapia się we wszechświat swoją rozumnością. Jej wspaniałe, bogate zmysły działają, wcinają się wprost w świadomość, ale ta informacja nie trafia do Arturo. Nie trafia do pośredniej warstwy Eliry. Zresztą, czy Arturo byłby w stanie to wszystko pojąć? Konstruktorzy sprzęgli sygnały sensoryczne Eliry bezpośrednio z płynem informacyjnym. To miało zwiększyć bezpieczeństwo jej konstrukcji, odporność na uszkodzenia i skuteczność przetwarzania informacji.

Arturo widzi majaczące w ciemności światła bazy. Migają, ale to dlatego, że zasłaniają je skały, a Arturo unosi się i opada w rytm ruchów ciała Eliry. Już są blisko. Jeszcze kilka metrów. Arturo wchodzi Elirą bardzo powoli i uważnie po stopniach. Autoryzacja. Śluza się otwiera. Z trudem przeciskają się przez otwór. Śluza się zamyka. Znów autoryzacja. Po chwili otwierają się wewnętrzne drzwi, ale otwór jest za mały i Arturo nie potrafi tak zwinąć Eliry, żeby przez niego przejść. Wisi więc jak ofiara w tej śluzie, nie chce rozluźnić uchwytu Eliry i upaść na podłogę, a w tym czasie drzwi śluzy rytmicznie syczą starając się na przemian zamknąć i otworzyć. Głupia sytuacja.

Arturo widzi Junasa siedzącego jak gdyby nigdy nic przy konsoli, rozleniwionego, oglądającego coś na ekranach. Przecież Junas wie, że dotarli, dlaczego go to nie obchodzi, nie martwi się, co się stało? Gdzie nagroda za wysiłek Arturo, gdzie docenienie talentu, wyobraźni i odwagi, gdzie radość i wdzięczność za samodzielne uratowanie obojga? Wreszcie Junas wstaje, strącając przypadkiem mały transmiter z pulpitu. „Echhhh” mruczy do siebie, klęka na jedno kolano i podnosi powoli transmiter z podłogi. Egzoproteza – pamiątka po niefortunnej decyzji podjętej w nagłej, trudnej sytuacji na początku misji – pozwala mu w miarę sprawnie wstać, i wstając zauważa wreszcie syczące drzwi śluzy. „Aaa, tak...”, mamrocze niedbale jakby rozkojarzony, „...jesteście...”.

Nie spieszy się. Ogląda z zainteresowaniem ten dziwny twór uwięziony w wejściu do śluzy, zaklinowaną plątaninę kończyn, oba zniszczone moduły radiowe, częściowo rozmontowaną Elirę, Arturo z wiszącymi, bezwładnymi nogami owiniętego i przechylonego tak, żeby spróbować zmieścić się w górnym rogu drzwi. „Spóźnieni o prawie dwie godziny” – dodaje z dezaprobatą Junas. – „Trzeba było się słuchać mądrzejszej. Mam nadzieję, że przynieśliście próbki?” – robi pauzę lustrując plątaninę odnóży i szukając pojemnika. Podchodzi do nich bliżej, widzi dłonie Arturo splecione z układami sterującymi Eliry, nanoporty obojga precyzyjnie stykające się ze sobą, odsłonięte magistrale neuropołączeń zespolone ryzykownie poza sklepieniami układów zintegrowanych. – „Nie rozmawiacie już ze sobą? Na bazę też się obraziliście? Dostałem od Elki transmisję, kiedy spadaliście. Przed uderzeniem zdążyła przysłać też to, co prawdopodobnie zrobisz... Widzę, że poradziłeś sobie z narzędziami tak, jak to zaplanowała” – cień uśmiechu przemyka po twarzy jedynego człowieka w tej misji.


Chcesz przeczytać mniej typowe krótkie opowiadanie SF?

Do przemyślenia...